Jak niczego nie rozpętałem
Po przyjeździe do obozu od razu zorientowałem się, że cała moja wojskowa edukacja pójdzie na marne. Camp Faouar tym tylko różnił się od otaczającej go kamienistej pustyni, że był ogrodzony zasiekami z drutu kolczastego (reszta pustyni - nie). Po obu stronach tegomalowniczego ogrodzenia rosły jedynie karłowate kaktusy. Brak było choćby jednego drzewa, na które mógłbym się wspiąć, żeby podsłuchać nieprzyjaciela. Co gorsza, nieprzyjaciela też nie było, bo obóz znajdował się po stronie syryjskiej, a Syryjczycy byli przecież z nami zaprzyjaźnieni za sprawą rubli transferowych. Byłem zdruzgotany. Beznadziei dopełniał fakt, że na dodatek nie znałem ani arabskiego, ani hebrajskiego (ani nawet jidysz) i nikogo nie byłbym w stanie podsłuchać ze zrozumieniem.