Cantus
''Największa niespodzianka końca dekady: Polkowski redivivus! Po prawie dwudziestu latach milczenia, kiedy już się wydawało, że porzucił poezję raz na zawsze... I jaki to powrót! Triumfalny, od razu na najwyższym tonie, z fanfarami, żadne tam ostrożne pukanie do drzwi, czy aby ktoś mnie jeszcze pamięta i czy mogę wejść. I tak jakby nie było po drodze coraz to wyciszającego się Polkowskiego, tego, który od gniewnych strof z ?Oddychaj głęboko? i ?Ognia? szedł coraz wyraźniej w uspokojoną refleksję ''Drzew'', by oddać się czystej, przezroczystej, delikatnej jak chińskie rysunki tuszem liryce ''Elegii z Tymowskich Gór''. ''Cantus'' jest z powrotem mocny, twardy i gęsty, pełen wizyjnych obrazów malowanych pewną ręką kogoś, kto patrzy na świat już nie z perspektywy młodego, rozpalonego gniewemwojownika, ale doświadczonego uczestnika kilku epok, które naznaczyły jego życie nieusuwalnymi bliznami. Próbuje różnych głosów, różnych tonów, od lirycznego westchnienia po poemat, nie boi się patosu i wielkich słów, wplata ?głosy pożyczone'' - własne przekłady-parafrazy kilku ulubionych poetów rosyjskich (Ajgi, Bunin, Tiutczew). Z ostatniej dekady pamiętam tylko dwa tak gęste i bogate tomy: ''Chirurgiczną precyzję? Barańczaka i ''Kamień, szron'' Krynickiego. ''Cantus'' jest trzeci. Tadeusz Nyczek